Helloween ? Straight Out Of Hell (2)

HelloweenNiedawno na rynku pojawiła się nowa, czternasta już płyta Niemców z Helloween. Sędziwi zapewne pamiętają, że w drugiej połowie lat osiemdziesiątych nazwa ta elektryzowała, a zespół był powiewem świeżości w heavymetalowym świecie. Obie części ?Keeper Of The Seven Keys? zna chyba każdy fan metalu, a Helloween, wraz z Running Wild, Rage czy Blind Guardian, uznawany jest za prekursorów power metalu. Co z tej radości zostało do dziś? Niewiele…

W kolejnej dekadzie, kiedy tradycyjny metal wypierany był przez grunge i alternatywnego rocka, wielu bohaterów lat 80 przeżywało artystyczne i komercyjne katusze. Losy Helloween mogą służyć za modelowy scenariusz podobnych perypetii. Po kilku przeciętnych albumach, eskalacji patologicznych relacji między członkami zespołu, które doprowadziły do odejścia, gitarzysty Kaia Hansena, wybitnego wokalisty Micheala Kiske i przyczyniły się do samobójczej śmierci perkusisty Ingo Schwichtenberga, wydawało się, że przed zespołem nie ma przyszłości. O dziwo, już w nowym składzie z wokalistą Andim Derisem, gitarzystą Rolandem Grapowem
i bębniarzem Ulim Kushem udało im się powrócić z niezłym skutkiem w połowie lat 90, z kulimacją w postaci perfekcyjnego albumu ?Better Than Raw? (1998). Sielanka znowu nie trwała dugo i szybko doszło do kolejnych przetasowań w składzie: wyrzocono Grapowa i Kusha. Następna płyta była jeszcze przyzwoita (?Rabbit?s Don?t Come Easy?, 2003), ale nigdy później, mimo regularnych nagrań, zespołowi nie udało się wzbić na poziom najjaśniejszych momentów kariery.

Czy ta sytuację zmienia najnowsze dzieło? Początek był obiecujący, wypuszczone przed premierą kawałki zaskoczyły energią i agresją (?Burning Sun?) oraz świetną melodyką i wokalami (?Nabatea?). Pierwsze przesłuchania właściwego albumu pozwalają wyłuskać perełki, jak ?Live Now?, z wyeksponowaną, nieco tajemiczą partią klawiszy i potencjałem na rockowy przebój. Fajny jest ciężki, motoryczny riff pod zwrotkę w ?World of War? czy przypominający trochę klasyczne nagrania utwór tytułowy. Ciekawie robi się też w ?Asshole?, znowu słyszymy dociążone gitary i wpadający w ucho, choć gorzki, refren.

Reszta albumu jest jednak do bólu przeciętna i zwyczajnie nudna. Riffy i melodie, które słyszeliśmy już nieskończoną ilość razy, zarówno na poprzednich płytach Helloween, jak i setek ich epigonów. Brzmi to tak, jakby muzycy nie potrafili wyjść z raz narzuconych sobie schematów i kolejne płyty odbębniali wedle skorodowanego wzorca.

Po ostatnich albumach grupy przychodzi gorzka refleksja, że, niestety, obecny skład jest najmniej interesującym wcielem grupy. Boleśnie odczuwalny jest brak Rolanda Grapowa i Uli Kusha, będących autorami chyba najciekawszych utworów na albumach z końca lat 90. A teraz, człowiek myśli sobie, że niby dramatu nie ma, ale jakby wskazać jakieś szczegónie porywające momenty… to też nie ma. Wiadomo, że ciężko jeszcze raz wymyślić koło i w heavy metalu rewolucji raczej nie można się spodziewać, ale to nie powód, by zadowalać się przeciętnością. A niestety, powyżej przeciętności Helloween nie wznieśli się i tym razem. Lepiej włączyć ?Better
Than Raw?.

 

Igor Waniurski

Autor

Zostaw komentarz