Debiut wrocławskiej progrock?owej formacji powstał już 2 lata temu, jednak dopiero niedawno miałem okazję przesłuchać ich album. O ambitne granie, jak wiadomo, powszechnie trudno w naszym kraju (pomijając kilka perełek), więc zachęcony pozytywnymi recenzjami i opiniami o zespole włożyłem krążek do odtwarzacza. Jakież było moje zdziwienie?
Słuchacze zdążyli już przypiąć debiutantom łatkę ?mieszanki funk?u i hard rock?a w progresywnej otoczce?, z czym po części się zgadzam. Zespół nie posiada raczej określonego stylu, sporo tu Red Hot Chilli Peppers, wspomnianego rock?a przy dość częstych zmianach motywów i tempa. Utwory cechuje jednak melodyjność, miejscami zaskakują nas rozwiązanami kompozytorów- z ciężkiego riffu kwintet z łatwością przechodzi do czystego kanału z urozmaiconą grą basu. Wokalista posiada dość szerokie możliwości, jego głos dobrze zgrywa się z instrumentalami. Motywy rytmiczne są raczej proste, nieskomplikowane, jednak gitara prowadząca ciekawie je urozmaica. Sekcja pozostaje tłem dla wioseł i wokalisty, w niewielu fragmentach bas gra pierwsze skrzypce.
Przeszkadza mi jednak określenie zespołu mianem ?progresywny?. Przymiotnik ten nie ma jednoznacznej definicji, granice gatunku są przeraźliwie rozciągnięte i z biegiem czasu ów łatkę przypina się coraz częściej. Porównajmy twórczość obecnych zespołów grających tę forma rock?a (vide Echoe czy chociażby popularny Riverside) a band?ów aktywnych na przełomie lat `60 i `70. I nie mam tu na myśli największych gigantów tej sceny, ale dobrym przykładem jest np. Camel czy Caravan. Chwytliwość kawałków i prostota przeplatała się na albumach z suitami i popisami instrumentalistów, co kilkadziesiąt lat temu zwyczajnie było normą. Z biegiem lat powstała neoprogresja (Marillion), która zapożyczała od swojego pokrewnego gatunku złożność kompozycji, a od siebie dodała rozwiązania elektroniczne i symfoniczne. Zmierzam do tego, jak zmienia się ów styl i podąża za nim prostota. Echoe, owszem, stosuje zmiany tempa, niekiedy zaskakuje motywami, jednak są one niczym w porównaniu z lwią częścią gatunku. Wracając do tematu recenzji?
Pozytywnym aspektem zespołu jest z pewnością jego oryginalność. Chyba żaden band na rodzimym podwórku nie zapożycza tak wiele od różnych styli muzycznych. Słuchając płyty ma się wrażenie, że album jest krążkiem nagranym przez kilka ekip. Jednak zbyt wiele słabych motywów przeplata się w utworach z tymi lepszymi. Niektóre kawałki dłużą się, a gdy ma się wrażenie, że zespół za chwilę zaskoczy mocniejszym uderzeniem, wtedy wchodzi wokal i sprawia, że? usypiamy. Płytka mogłaby być wzbogacona o nieco więcej przesterowanych gitar i szybszych motywów. Kolejnym minusem jest dla mnie utwór promocyjny, do którego powstał teledysk- Indiana Jones. Sam wstęp sprawia, że palce same wędrują do przycisku ?next? na pilocie i, mimo wielu odsłuchów albumu, nikt i nic nie jest w stanie przekonać mnie do odnalezienia w nim chociażby jednego pozytywu.
Debiut uważam za płytę niezbyt udaną, a przede wszystkim monotonną. Pomimo kilku dobrych rozwiązań zbyt wiele na niej dłużyzn. Po kilku przesłuchaniach w głowie nie zapadł mi praktycznie żaden motyw. Ot, krążek, który gra gdzieś w tle?
Krystian Łuczyński