Na płyty zespołów, których albumy zawsze utrzymują wysoki poziom, chyba każdy fan czeka z niecierpliwością do premiery. Co prawda takich kapel nie jest wiele, ale wielbiciele danych artystów i tak chętnie sięgają po ich wydawnictwa, nawet gdy album ocenia się negatywnie. A mówię o tym dlatego, iż tym razem, mimo ogromnej sympatii do Blindead, zespół nie tyle zawiódł mnie, co nie spełnił najważniejszego z moich oczekiwań- nie pozostał oryginalny w tym, jaką muzykę tworzy i co przedstawia fanom. Pierwszy raz usłyszałem ich po wydaniu Impulse i swoim stylem, jak i konceptem pojawiającym się na każdym albumie, kupili mnie od razu. Ale to nie wspomnianą przeze mnie epką, a Affliction trafili w mój gust idealnie. Szczerze mówiąc już wtedy, słuchając koncept albumu ?opowiadającym? o autystycznym dziecku wiedziałem, że ciężko będzie ponownie przeskoczyć postawioną bardzo wysoko poprzeczkę. I choć Absence z początku słucha się dobrze, tak czegoś tej płycie po prostu brakuje.
Rozpoczynając przygodę z albumem tego typu (przy znajomości wcześniejszych dokonań i inspiracji twórców, przynajmniej w moim przypadku) zawsze próbuję odnaleźć wszelkie możliwe smaczki, zgłębić się w koncept przez tematykę tekstów jak i wywiady z autorami. Pod tym względem nie można czuć niedosytu, gdyż Patryk Zwoliński z ekipą postarali się, by po raz kolejny ?zmusić? słuchaczy do interpretacji liryk. Tym razem motywem przewodnim są listy z zaświatów, życie pozagrobowe. I jeśli cytowanie przez metalowców w utworach Edgara Allana Poe to pomysł wtórny, tak fragment Trenów Kochanowskiego z pewnością stanowi powiew świeżości w gatunku.
Absence stylistycznie bardzo różni się od swojej poprzedniczki, brakuje jej zwłaszcza pazura, ciężkości. Płyta nie jest tak agresywna jak Affliction, choć pewne momenty potrafią zaskoczyć i nadają energii poszczególnym utworom. Jednak tu pojawia się największy minus albumu- wraz z każdym kolejnym odsłuchem krążek coraz bardziej nuży. Progres, szukanie nowych inspiracji to rzecz jasna niezbędne aspekty przy nagrywaniu kolejnego wydawnictwa, ale moim zdaniem Blindead zwyczajnie się to nie udało. Jeśli mowa o postępie to warto, by całość brzmiała oryginalnie. A niestety, z każdym kolejnym kontaktem z płytą odnoszę wrażenie, że w odtwarzaczu kręci się któryś z albumów szwedzkiej Katatonii. Prócz tego, w pewnych momentach, gra basu przypomina mi poszczególne kawałki grupy Tool. Pozostały fragmenty post rock/metalowe, które wpadają w ucho, ale jest ich zdecydowanie za mało.
Trudno ocenić mi album i szczerze mówiąc nie wiem, czy moja opinia nie okaże się zbyt subiektywna. Możliwe, że znajdą się osoby, które podzielą moje zdanie, ale raczej zdecydowana większość nie zgodzi się ze mną. Po prostu oczekiwałem od kapeli czegoś zupełnie innego, a fani, którzy spodziewali się kolejnej rewolucji, pewnie będą krążkiem zachwyceni. Najlepiej zwyczajnie kupić album i przekonać się samemu.
Krystian Łuczyński