Dostając w dłoń kolejny, drugi rozdział historii pod nazwą Anti Tank Nun w pierwszej chwili tytuł skojarzył mi się ze słynnym filmem ? wprowadzeniem do serialu Miasteczko Twin Peaks, ale nie, tam było Fire Walk with Me a tu jest ewidentnie „Fire Follow Me”? pomyślałam dalej, że tak do końca nie rozstanę się z tą myślą…
Zespół jest jak na nasze warunki wyjątkowo obdarzony szczęściem. Oto pojawia się chłopak znikąd który marzy o karierze, albo nawet nie koniecznie o karierze, jest na tyle uparty aby ćwiczyć grę na gitarze aż w końcu u boku naszego krajowego idola supportuje samego muzycznego guru, czyli Slasha. Takie rzeczy to tylko w już nie istniejącej firmie ERA i w Stanach .
Czy to tylko zbieg niesamowitych okoliczności? Czy to talent Igora Gwadery, niesłabnąca popularność Titusa i jego kapeli Acid Drinkers, czy wszechmocna siła telewizji, nie zapominajmy że Igor pojawił się w programie łowiącym talenty . Myślę , że to wszystko razem jest nie bez znaczenia, na dodatek, a może na szczęście najważniejsza jest w tej kapeli sama muzyka. I to jaka! Czyste wprost prowadzące do lat ?80 odnośniki do muzycznych tuzów i mistrzów Pukackiego i jak się okazuje młodego Igora , czuje się od razu od pierwszych dźwięków. Przeciwpancerna Zakonnica zaatakowała już po raz drugi w niespełna rok po debiucie mamy fantastyczną płytę , która po pierwszym odsłuchu nie zdążywszy się rozpocząć kończy się zbyt szybko. Przelatuje przez odtwarzacz , miło łechcąc amatorów ciężkiego , dobrego grania jak za dawnych czasów. Płyta jest wysmakowana , chwilami akustyczna, bluesowa, a nawet glam rockowa. Titus śpiewa tu nawet mniej niedbale niż w rodzimych Kwasożłopach wspomagany gdzieniegdzie przez Maxxa Pukackiego, chwilami zbliża się do stylizacji a?la Iggy Pop i powiem ze naprawdę świetnie to brzmi! Czuć że płyta powstawała w fantastycznej atmosferze, że każdy ma swoje pole do popisu i jest w tej płycie niewymuszony luz, bez kaskaderskich łamańców solówkowych i innych wygibasów stylistycznych. Jest porządnie, lecz chwilami zaskakująco smacznie.
Przed premierą kapela obiecywała ,że nowy materiał będzie szybszy, owszem tytułowy Fire Follow Me i finałowy thrasher Killing Times, za który odpowiada kompozycyjnie Iggy, taki własnie ultra szybki jest, wręcz zahaczający o punkrock. Świetny Under The Big Black Tent bardzo przypomina Homme Fatal z debiutu. That One Who?s Good…, to chyba najbardziej zaskakujący kawałek , bo wręcz sielankowy, zaskakujący jednak końcówką nader ciężką. Mnie wyjątkowo spodobał się Hanged Man?s Diary, pokuszę się o porównanie do dokonań Davida Bowiego, choć to dość odległe skojarzenie, chyba przez posmak glamrocka. Jest tu wszystko co starzy metalowcy lubią w muzyce , jest hardrock – First Spark, Iron Midget, jest i melodyjnie, i do nucenia – Sake Crazy. Moim zdaniem nie trzeba podpierać się młodym wiekiem gitarzysty, by płyta była odebrana jako solidna i w pełni zawodowa.
Żeby się do czegoś jednak przyczepić, okładka jest kompletnie gówniana. Tu właśnie wracamy do mojego pierwszego skojarzenia. Okładka przypomina mi hollywoodzkie plakaty filmowe. Taki był też ten, promujacy film Lyncha – Fire Walk with Me.
Tyle dygresji. Wolałabym aby wykuli okładkę podobnie jak nazwę zespołu ? niczym wojskowy nieśmiertelnik – w stali!
Justyna ?justisza? Szadkowska