Gov’t Mule, Eter, Wrocław, 17 lipca 2012
Padło na ?Lazy?, rozpoczęte oczywiście klawiszowym wstępem Danny’ego Louisa. Bo brak hołdu dla zmarłego dzień wcześniej Jona Lorda był tego wieczora nie do pomyślenia.
A więc pierwszy utwór zagrany w drugiej części koncertu pochodził z repertuaru Deep Purple, chociaż większość ? a różnie z tym bywa ? wzięła się z płyt samych Gov’t Mule; zresztą nie ma większego znaczenia, skąd się właściwie wzięła. O tym jednak i o owej drugiej części, gwoli zachowania porządku, będzie mowa później.
Najpierw bowiem, z nieznacznym opóźnieniem, na scenę wkroczył organizator i zgodnie ze szlachetną tradycją postanowił przedstawić zespół. Opowiedział pokrótce historię formacji, wspomniał, iż było jej trudno po śmierci Allena Woody’ego, a także ? że na początku kariery grywali w małych klubach dla kilkudziesięciu osób, a mimo to się nie poddali. Najpewniej większość innych znanych grup już w pierwszym dniu po założeniu zapełnia Royal Albert Hall i tylko dlatego istnieje dłużej niż dwa tygodnie. Ze sceny padły też słowa ? z pewnym przerostem patosu, ale nie takie znowu dalekie od prawdy ? że w dobie zepsucia Gov’t Mule grają prawdziwą muzykę. Zapowiedź była przeto emocjonalna, nazbyt może kwiecista, ale bardzo sympatyczna i dobrze wprowadzająca publiczność do zabawy rodem z innej epoki. Bajki wszak potrzebują przerysowanych bohaterów, bajka o prawdziwej muzyce także.
Sam koncert rozpoczął się mniej więcej o 19:20, ku uciesze licznie zgromadzonych, w różnym wieku, płci głównie męskiej. Gitarzysta i wokalista Warren Haynes, perkusista Matt Abts, przywołany już klawiszowiec Danny Louis i basista Jorgen Carlsson pojawili się na scenie i zostali na niej przez godzinę. Nie towarzyszyły im żadne fajerwerki ? wystarczyła niewielka dawka mało ruchliwych świateł. I muzyka oczywiście, muzyka usprawiedliwiająca przesadną konferansjerkę. Najmniej było słychać Carlssona, który po prostu solidnie odgrywał swoje partie ? pozostała trójka, dłużej pracująca razem, szalała. Przypominał o sobie zwłaszcza Louis (jak na klawiszowca przystało, łysy i w przeciwsłonecznych okularach) ? stanowi dziś tak ważną część zespołu, że mimo składu z początków działalności Gov’t Mule trudno pomyśleć dziś o nich jako o power trio. Dźwięk był całkiem klarowny, nagłośnienie mocne, dało się więc przysłuchiwać zarówno wszystkim, jak i każdemu instrumentowi z osobna. Haynes z wirtuozerią serwował solówkę za solówką, śpiewał również z siłą, w jednym momencie za gitarę chwycił także Louis ? energia rozpierała obie strony sceny, słów nie padło dużo.
Później dwadzieścia minut przerwy, organizator-konferansjer ponownie zapraszający i przedstawiający grupę, wreszcie: ?Lazy?; potem trochę z ?High & Mighty?, trochę z ?Déj? Voodoo?, a trochę jeszcze skądinąd. Utwory nie mają tu znaczenia, bo Gov’t Mule zrobiliby porywający do ruchu jam nawet z ?4?33??. Druga odsłona koncertu, z większą niż pierwsza rolą improwizacji, trwała, jeśli liczyć bisy, ponad półtorej godziny, z czego kilka minut zajęły solowe popisy Abtsa ? najpierw zwykłymi pałeczkami, w końcu sprzętem z dużymi, miękkimi główkami. Przez cały występ tylko Carlsson nie dostał czasu dla siebie, ale też ? trzeba przyznać ? miał do tego najmniej wdzięczny instrument. A wśród tych, poza standardowym wyposażeniem formacji, zabrzmiały też harmonijka, obsłużona najpewniej przez jednego z technicznych, i trąbka, którą zajął się Louis. Pierwsza nadała koncertowi bardziej bluesowego posmaku, druga ? trudno orzec. Bo jeśli przyjąć na chwilę manierę dżentelmena, który pojawił się na scenie także po występie i zaprosił na kolejne imprezy organizowane przez agencję Tangerine ? są zespoły grające bluesa i grające hard rocka, ale Gov’t Mule po prostu grają.
I oby jak najprędzej zagrali ponownie, bo bajki na takim poziomie rzeczywiście opowiadają dziś nieliczni.
Relacja pochodzi z serwisu ArtRock.pl – Gov’t Mule, Eter, Wrocław, 17 lipca 2012