Relacja z polskich koncertów Stevena Wilsona 2013

STEVEN WILSON
Poznań – 29.11. Hala MTP 2
Zabrze – 30.11. Dom Muzyki i Tańca

steven wilson 1

I mamy grudzień 2013 … Ostatnie koncerty, podsumowania i refleksje. Moim zdaniem ten rok w muzycznym świecie należy do Stevena Wilsona. Mieliśmy okazję przekonać się o tym, doświadczyć jego kunsztu i potencjału artystycznego w Poznaniu i dzień później w Zabrzu. Te dwa występy zakończyły trasę promującą najnowszy album Wilsona – „The Raven That Refused To Sing (and other stories)”.

Kompletnie różne jak się okazało występy, z założenia organizatora, jeden ?stojący?, drugi ?siedzący?. Pierwszy w Poznaniu w Hali MTP2, przez złośliwych nazywaną hangarem dla TIRów, wyjątkowo trudnej dla akustyków i nieprzyjaznej dla muzyki wymagającej skupienia i koncentracji. Podział hali kotarą oddzielającą koncert od straganów gastronomicznych owocują w dodatkowe atrakcje. Do uszu widzów stojących w pobliżu konsoli akustyków dobiegają salwy śmiechu i niekontrolowanych rozmów. W Zabrzu w Domu Muzyki i Tańca jest pod tym względem absolutnie doskonale; to sala wyjątkowo dobrze zaprojektowana. Poznań pozwolił widzom na lepszy kontakt z muzykami i pełną kontrolę nad scenografią, prezentacjami video; w Zabrzu muzycy prezentowali się bardziej jak na projekcji ekskluzywnego DVD w jakości 3D. Wspomnieć należy też, że dojazd do Zabrza i powrót po koncercie dla tych nie korzystających z własnego środka komunikacji należy do trudnych logistycznie. Każdy z tych koncertów z uwagi na te różnice mógł mieć swoich zwolenników jak i oponentów. Ja miałem to szczęście, że byłem na obu.

steven wilson 2

Fani otrzymali od artysty dodatkowy prezent. Ci, którzy chcieli zdobyć autograf na dowolnym przedmiocie, od płyty, przez bilet aż po gitarę, zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie – mieli taką możliwość. W sieci sklepów Media Markt, zarówno w Poznaniu jak i w Zabrzu ustawiły się długie kolejki fanów. Takich spotkań odbyło się 6 w całej Europie, możemy zatem czuć się wyróżnieni. Steven Wilson na spotkanie z fanami przybył z Adamem Holzmanem, który pozostając w cieniu mistrza spacerował miedzy półkami z płytami.

Koncert w Poznaniu rozpoczął się 20 minutowym filmem. Zaułek uliczny, fragment drogi i ceglana ściana, ruch uliczny, kobieta prowadząca wózek, mężczyzna pod parasolem. W tym miejskim krajobrazie pojawia się postać w płaszczu i czapce, mocno owinięta szalem. Mężczyzna popija kawę z termosu i zaciąga się papierosem, ma też gitarę ? to sam Steven Wilson! Na ekranie widzimy jak zaczyna stroić gitarę akustyczną i w tym momencie bosonogi artysta pojawia się na scenie oczekujących na koncert fanów intonując Trains. Stare, dobre Porcupine Tree zaaranżowane tylko na gitarę akustyczną. To był dość zaskakujący początek nawet dla tych pod samą sceną. Nie wszyscy bowiem od razu zorientowali się, że film jest elementem składowym koncertu i dość spontanicznie zareagowała dopiero, jak na scenie pojawił się cały skład zespołu Stevena.

_DSC6734_filtered

Adam Holzman zasiadł za klawiszami, Theo Travis wziął do rąk flet, czasami zastępując go saksofonem, Guthrie Govan stanął przy pokaźnym stojaku z gitarami, Nick Beggs uderzył w basowe struny, choć też raczył nas podczas koncertu, kunsztem na innych jego wcieleniach, oraz Chad Wackerman za zestawem perkusyjnym. W chwilę potem usłyszeliśmy Luminol, który rozpoczyna nowy album. Bardzo mocny początek, perfekcyjne wykonanie, ale w Zabrzu brzmiało to zdecydowanie lepiej. Postcard rozkołysał publiczność, wiele osób przymknęło oczy. Zrobiło się bardzo refleksyjnie. Ważną rolę pełnił podczas przedstawienia operator świateł, w tym przypadku stał się też operatorem nastroju. Znów porównanie, szczególnie pięknie ten moment wyglądał w Zabrzu, choć może dlatego, że widziałem koncert z balkonu. Koncert trwał dalej, popłynęły dźwięki The Holy Drinker z promowanej płyty. Te pulsujące na przemian dźwięki saksofonu Theo Travisa i klawiszy Adama Holzmana… I to wspaniałe zakończenie… Takie utwory wykonane na żywo kończą zazwyczaj dyskusje na temat, kiedy doznajemy większych uniesień, słuchając płyty czy występu.

Muzyka na dobre wprowadziła w stan uniesienia zgromadzonych, wtedy Wilson dla urozmaicenia dodał od siebie nieco konferansjerki. Wypuścił z balonika trochę powietrza. To był dobry zabieg, inaczej publika mogłaby przed końcem koncertu odlecieć poza obręb Sali i nie wrócić już do rzeczywistości.

_DSC6776_filtered

Mistrz ceremonii opowiadał o dość ciekawym sposobie współpracy z zespołem swoich genialnych muzyków. On sam, jak twierdzi, nie umie pisać ani czytać muzyki. Dlatego otoczył się tak nieprzeciętnymi osobami jak Guthrie, który potrafi na podstawie opowiedzianej historyjki osiągnąć pożądany efekt. Usłyszeliśmy brzmienie nastroju samotnego Szweda, zgubionego w lesie. Potem Szwed, nie dość , że zagubiony w lesie, to na dodatek opuściła go żona, zabierając ze sobą dzieci. Był też monstrualny krwiożerczy królik i wszyscy poczuliśmy, że Steven wprowadził nas w nieco Monthy Phytonowski klimat angielskiego humoru, po to aby zagrać Drive Home z teledyskiem wyświetlanym w tle.

Przyszedł moment, który przez Maestro Wilsona jest na każdym koncercie tej trasy specjalnie zapowiadany. To kompletnie nowy, niepublikowany jeszcze utwór, bez nazwy i bez ostatecznej wersji. Pada ze sceny apel o nienagrywanie i niepublikowanie tego fragmentu koncertu w Internecie. Każdego wieczora Steven nazywa go inaczej – w Poznaniu nazywał się Tobogganing in Mozambique, w Zabrzu Break It and It’s Yours . Słyszymy również propozycje od fanów. Pierwsze wrażenie było pozytywne. To skomplikowana, chwilami trudna i tajemnicza kompozycja. Steven używa w niej ciekawej barwy zmodulowanego wokalu; pozostaje czekać na kolejne kompozycje.

Na trzy kolejne fragmenty opadła półprzezroczysta zasłona. Muzycy stali się podświetlonymi od tyłu własnymi cieniami, oddając palmę pierwszeństwa dźwiękom i obrazom wyświetlanym na tym specyficznym ekranie, który ich zasłaniał. Przenieśliśmy się do świata wykreowanego na „Grace For Drowning”. Zabrzmiały: tajemniczy, okraszony niepokojącymi wizualizacjami The Watchmaker (z nowej płyty), z tym wspaniałym i przerażającym zarazem zakończeniem. Potem był uwielbiany przeze mnie Index, zapowiedziany odpowiednio zniekształconym głosem Stevena? „she left his, …fucked up… nice…” – ci co byli, wiedzą, co mam na myśli. Swoisty ekran opadł skąpany wspaniałymi, mocnymi dźwiękami Sectarian i widocznymi na nim zwielokrotnionymi sylwetkami muzyków. Pomysł wydawałoby się dość banalny, ale niezwykle efektowny i absolutnie właściwy dla podkreślenia emocji płynących z treści muzyki Stevena.

_DSC6758_filtered

Harmony Korine z pierwszej solowej płyty tego delikatnego artysty przywołały we mnie uśmiech i przyjemne wspomnienia, kiedy to pierwszy raz zetknąłem się z płytą „Insurgentes”; teraz na ekranie pojawiły się grafiki Lasse’a Hoile’ego.

Na koniec podstawowej części wieczoru usłyszeliśmy typowo progresywną ?dłużyznę? o seryjnym mordercy Raider II. Dziki, tajemniczy, momentami bardzo głośny, oraz chwilę potem tytułowy The Raven That Refused To Sing z teledyskiem w tle.

Jak przystało na ten specyficzny gatunek muzyczny koncert musiał być i ponury i euforyczny. Wspaniały klimat, wręcz jazzowy stworzony przez fragmenty improwizowane i bez linii melodycznej, a wszystko zakręcone zmienną dynamiką.

Rozkołysana publiczność, jedni z szybującymi gdzieś daleko myślami, i ci zatopieni w sobie, spazmatycznie podrygujący w rytm, oraz cała reszta wpatrzona w scenę nie mogła uwierzyć, że to już koniec.

Później były już ?tylko? bisy i kolejny nienagrany jeszcze utwór – Happy Returns. Sporo w nim muzyki bliskiej Blackfield, zespołu Stevena i Aviva Geffena, który wystąpi całkiem niedługo w Krakowie 11.02.2014. To taki lekki i prosty utwór o szczęśliwych powrotach, choć sporo w nim rozwiniętych partii klawiszy i gitarowych solówek. Refren jest bardzo melodyjny, Steven gra w nim na gitarze akustycznej. Apetyty na nowe wydawnictwo ?bosonogiego? z pewnością zostały rozbudzone. Czekamy na nową płytę, pytanie tylko pod jakim szyldem zostaną one ujawnione fanom.

_DSC6896_filtered

Stefan, znany jest przecież wszystkim swoim wielbicielom ze swoistego muzycznego ADHD, nowe projekty, nowe pomysły i mnóstwo sukcesów.
Kochamy naszego ?wątłego? posturą mistrza, a on z pewnością kocha nas, fanów. Na koniec wykonał coś, co mogliśmy sobie tylko wymarzyć na zakończenie. Radioactive Toy to powrót do wczesnych czasów Porcupine Tree. Część jego wyznawców rozmarzyła się we wspomnieniach z dawnych koncertów czy płyt, pozostali z wypiekami na twarzy postanowili jak najszybciej poznać tamtą część dyskografii artysty.

_DSC7312_filtered

To były cudowne koncerty na podsumowanie muzycznego kalendarza roku 2013. Na koniec refleksja, że nawet najbardziej wypełnione po brzegi stadiony i obłędnie elektryzujące nazwy zespołów ściągające te tłumy na swoje koncerty, nie wypełnią serc i umysłów fanów w tak niezwykle wyrafinowany sposób i na tak długo, jak robi to wrażliwiec Steven Wilson. Piotr Kosiński , który sprowadza nam takich artystów do Polski pod szyldem Rock Serwis stawia zawsze na jakość, a nie na ilość i chwała mu za to. DZIĘKUJEMY !!!

tekst: Justyna „justisza” Szadkowska oraz Łukasz Krawiec

foto: Justyna „justisza” Szadkowska

GALERIA: http://fotojustisza.blogspot.com/search/label/Steven%20Wilson