Na najnowszy krążek Circle of Contempt natknąłem się zupełnie przypadkowo. Znudzony zeszłorocznymi albumami sięgnąłem po rekomendacje znajomego, fana technicznego grania i? z zadowoleniem stwierdzam, iż na pewno tej decyzji nie żałuję.
Entwine the Threads również ukazał się w 2012 roku, a dokładniej w ostatnim jego kwartale. Płytka, trwająca około 20 minut, to mieszanka djent?u i deathcore?u z niewielką ilością spokojnych motywów. Czytając te słowa można się zniechęcić, jednak nic bardziej mylnego. Sam nastawiony byłem do albumu sceptycznie, ale już po pierwszym odsłuchu odrzuciłem wszelkie uprzedzenia. Większość zespołów nurtów djent i deathcore, inspirujących się głównie szwedzkim Meshuggah, posiada bardzo podobny styl grania- starając się komponować techniczne, tracą przy tym na własnej oryginalności, a przez to nie wyróżniają się na tle innych kapel. Stąd lwia część gatunku jest po prostu nudna i wtórna.
Circle of Contempt zaskoczył mnie motywami elektronicznymi, pasującymi świetnie do połamanego metrum i gitarowych popisów. Z początku miałem wrażenie, że to kolejna kopia setek innych zespołów, ale wraz z kolejnymi utworami zacząłem coraz bardziej przekonywać się do muzyki grupy. Owszem, jest techniczna, ale nie brak jej melodii. Klawisze i gitara prowadząca ciekawie odbiegają od połamanych motywów i czasami zwalniają tempo gry zespołu. Przez cały czas trwania Ep?ki muzyka tylko fragmentami daje słuchaczowi odpocząć. Finowie zadbali, by odbiorcy krążka nie zaznali nudy. Najmocniejszym punktem zespołu są zdecydowanie gitarzyści. Ich partie są skomplikowane i często grają zupełnie co innego, dzięki czemu z każdym odsłuchem można odkryć coś nowego. Technika perkusisty również mi zaimponowała, kilka jego zagrywek szybko wpada w ucho.
Pod koniec roku Circle of Contempt sprawili niespodziankę fanom takiej formy grania. Poza albumem Koloss Meshuggah żaden z pokrewnych stylem zespołów nie przykuł mojej uwagi na dłuższy czas w 2012r. I mimo, iż jest masa lepszych płyt od recenzowanej, warto sięgnąć po ten krążek. Z pewnością oryginalna twórczość Finów zasługuje na uwagę. Szkoda tylko, iż album trwa jedynie dwadzieścia minut, które mijają zdecydowanie za szybko.
Krystian Łuczyński