Ostatni dzień Off Festivalu przywitał chwiejną pogodą. Poranny deszcz trochę niepokoił, na szczęście w trakcie dnia się przejaśniło. Można było w spokoju skupić się na koncertach, a trzeba przyznać, że odbyło się kilka naprawdę mocnych występów.
Pochodzący ze Szkocji Twilight Sad porwali publiczność zgromadzoną w namiocie radiowej Trójki, mimo słabej kondycji wokalisty. Mile bujający indie rock, z energetycznymi, nowofalowymi momentami. Cały koncert odbył się na wysokich obrotach, bez znużenia. Duża w tym rola frontmana, który niedyspozycję wokalną zdecydowanie nadrabiał żywiołowością. Zespół był wyraźnie zaskoczony i wzruszony fantastycznym przyjęciem, jakie zgotowali mu widzowie. Może zechcą wrócić na kolejny koncert?
Później było jeszcze lepiej, gdy na scenie głównej zainstalowali się Amerykanie z Battles. To jeden z tych koncertów, na które czekali wszyscy. Parafrazując słynne powiedzenie, zaczęło się od trzęsienia ziemi, by dalej napięcie rosło. Battles to szalony rytmicznie rock, ciężko przyprawiony elektroniką. W ich muzyce jest mnóstwo fantazyjnego przekraczania ogranych schematów. Słyszymy mechaniczny trans, by zaraz skontrastować go z żywą, energetyczną werwą. Znajdzie się coś dla fanów dawnych eksperymentów King Crimson jak i współczesnej elektroniki. Jeden z najciekawszych koncertów festiwalu, jeśli jeszcze ich nie znacie ? koniecznie sięgnijcie po nagrania zespołu!
Koncert Amerykanów ze Swans był za to jednym z najdziwniejszych przeżyć muzycznych, jakich doświadczyłem. Organizatorzy ostrzegali przed potężną głośnością występu, wolontariusze rozdawali nawet stopery przed wejściem zespołu na scenę. Rzeczywiście, choć początek był dość niemrawy, nagle ze sceny zaczęły płynąć dźwięki o natężeniu młota pneumatycznego. Dużo ludzi uciekła do pobliskiej strefy gastronomicznej. Niemniej jednak, Michael Gira i jego skład, dali jeden z najbardziej interesujących ale i kontrowersyjnych koncertów tej edycji festiwalu. Z pewnością było to trudne, intensywne doświadczenie. Zespół skupił się na ciężkiej, dronowej stronie swojej twórczości, ignorując bardziej piosenkowe fragmenty. Dość monotonna rytmicznie muzyka sprawiała wrażenie rytualnego transu. Udało się chyba zamierzenie muzyków, gdyż miało się wrażenie uczestnictwa w czymś niezwykłym, nawet jeśli nie do końca zrozumiałym. Jeśli sądzicie, że Swans bywają ekstremalni na swoich płytach, wybierzcie się na koncert. Występ zakończył się dość niespodziewanie, ponoć Gira chciał grać dalej, organizatorzy jednak rygorystycznie przestrzegali ograniczeń czasowych. Zostawiło to poczucie niedosytu, które będzie można zaspokoić w listopadzie, gdy zagrają w czeskiej Pradze.
Gdy zgasły światła po Swans, duża części festiwalowej publiczności opuściła teren imprezy. Pozostała reszta mogła raczyć się koncertami, prawie do godziny czwartej nad ranem. Przez zmęczenie, widziałem już tylko dwa. Chrome Hoof, to zespół założony przez Leo Smee, basistę Cathedral. Grają eksperymentalną muzykę metalową, gdzie thrashowe riffy i growling spotykają się z elektroniką i klimatami tanecznymi. Słyszymy też wysokie kobiece wokale. To wybuchowa mieszanka, znakomicie sprawdzająca się na koncertach. Ten był szczególny, gdyż stanowił muzyczną ilustrację kultowego filmu Hydrozagadka. Przyznam jednak, że nie patrzyłem zbyt często na ekran filmowy, szalona muzyka obroniła się sama.
Ostatnim obejrzanym wydarzeniem był set projektu Africa HiTech, czyli dwóch didżejów ? Marka Pritcharda i Steve Spaceka. Twarde beaty szybko porwały do tańca widzów Sceny Trójki. Koneserzy gatunku, z którymi miałem przyjemność rozmawiać byli wniebowzięci. Ja jednak miałem wrażenie, że jestem jedynym człowiekiem pod sceną, który nie może zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Być może zmęczenie trzema dniami muzyki było już zbyt wielkie.
Off Festival 2012 był dla mnie bardzo udaną imprezę, głównie dzięki temu, że pozwoliła poznać mnóstwo, nieznanej mi wcześniej muzyki. Nawet jak nie wszyscy zachwycało, to przynajmniej miało się wrażenie uczestnictwa w czymś wyjątkowym. Z niecierpliwością czekam na ogłoszenie przyszłorocznego składu festiwalu.
Igor Waniurski