Tribulation „Down Blow”

Powrotu szwedzkich upiorów wyczekiwałem z niecierpliwością. Poprzedni krążek „Children Of The Night” wysoko zawiesił poprzeczkę, a seria koncertów z Behemothem sprzed kilku lat rozbudziła zainteresowanie grupą w Polsce. Tribulation zaczęli jawić się jako wschodząca gwiazda północy, kolejni, którym pisana jest wielkość. Czy „Down Below” wywinduje zespół na salony, gdzie mleko, miód i lukratywne kontrakty płyną szerokim strumieniem? Trudno wyrokować, bo, trzeba to powiedzieć, oni „znowu to zrobili”. Mianowicie, nowy materiał jest jeszcze bardziej przystępny od poprzedniego nagrania, ale takie stylistyczne wolty (choć dużo mniejsze niż za ostatnim razem) mogą być solą w oku zatwardzialców. Z death metalowych początków nie zostało nic poza growlującym wokalistą. Jednak ci, którzy podejdą do grupy bez historycznych obciążeń lub po prostu są otwarci, mogą liczyć na kawał satysfakcjonującego materiału. Już otwierający „The Lament” pokazuje, że coś tu się zmieniło. Delikatny akustyczny wstęp przechodzi w hard rockowy riff, natomiast środkowa część, gdzie dominuje zapętlona gitara i pianino rodem z horrorów Johna Carpentera, to gotycki klimat kojarzący się z nową falą lat 80-tych. Dobry trop, takich momentów na albumie jest dużo więcej. Weźmy bardziej złożony „Cries From The Underworld”, gdzie standardowemu instrumentarium towarzyszą odjechane dźwięki jakby z otchłani rodem. Oraz fortepian, którego na albumie jest bardzo dużo, choć najczęściej zmiksowany w tle. Warstwa dźwiękowego tła na tym albumie jest zresztą bardzo bogata, to nowa jakość dla Tribulation. W „Lacrimosa” słyszymy opętane smyki (a może to efekty gitarowe?) i stylizowane na zawodzenia mnichów chóry. Mamy też instrumentalny kawałek „Purgatoria”, który mi kojarzy się ze spokojniejszymi momentami dwóch pierwszych albumów Iron Maiden. Są tu momenty porywająco przebojowe, przykłady pierwsze z brzegu to wspomniany „The Lament” (koniecznie obejrzyjcie teledysk), „Nightbound” czy najbardziej kojarzący się z rockiem gotyckim „The World”. Wieńczący całość „Here Be Dragons” ma bardziej niż reszta złożoną strukturę, co znowu w zamyśle przypomina dłuższe kawałki Iron Maiden z początków ich kariery. Mimo wspominanej wcześniej przystępność, wsiąknięcie w tę muzykę zajęło mi więcej czasu niż w przypadku poprzedniego wydawnictwa. Myślę też, że album zostanie ze mną na dłużej, choć również do poprzedniego zdarza mi się wrócić. Zachęcam do poświęcenia Tribulation swojej atencji. Odpłacą się z nawiązką.

tekst: Igor Waniurski

Podoba Ci się? Udostępnij!