Relacja z koncertu Marca Almonda w Łodzi – Soundedit’13

Tainted Love  – nieustająco?

 _DSC2025_filtered

Marc Almond, jak nikt inny ma prawo powiedzieć o sobie ?I Am The Sound?. Nic w tym zatem dziwnego, że artysta ten wystąpił na 5. jubileuszowej edycji festiwalu Soundedit w Łodzi, któremu od początku towarzyszy właśnie to hasło.

_DSC2214_filteredMyślę, że jestem szczęściarą. Moja pamięć muzyczna sięga bowiem czasów, kiedy to Tomek Beksiński w swoich audycjach emitował doskonałe premierowe albumy, czytając swoje równie dobre, autorskie tłumaczenia tekstów piosenek. Czy współcześni konsumenci mp3 w ogóle potrafią sobie coś takiego wyobrazić?! Rozbudzanie wrażliwości nastoletniej duszy przykutej do głośnika radiowej Trójki musiała się skończyć prawdziwą miłością. Jedną z tych młodzieńczych fascynacji jest właśnie Marc Almond?.

W 2010 roku Marc wystąpił w poznańskiej Hali Arena na imprezie inaugurującej Malta Festival – „The Flat Country: Pieśni Jacquesa Brela” . Była to właściwie namiastka koncertu, bo Almond zaśpiewał zaledwie 5 utworów z repertuaru Brela.

Przywołany powyżej Brel, który śpiewał tak, jakby każda jego pieśń była tą ostatnią, ma z naszym bohaterem wiele wspólnego. Też był aktorem, mistrzem oszczędnego gestu i scenicznej ekspresji. Występy Almonda są nie tylko doskonale brzmiącym koncertem, lecz także prezentacją postaci, starannie zagranej przez artystę.

Większość z nas kojarzy jednak Almonda nie z repertuaru Brela, ale przede wszystkim z przeboju Soft_DSC2034_filtered Cell ? ?Tainted Love?, sprytnie przypomnianego swego czasu przez skandalistę Marylina Mansona. Dla przeciętnego odbiorcy muzyki Almond jest symbolem synth popu lat 80-tych. Inni z pewnością kojarzą jego melodramatyczne wykonanie ?Something Gotten Hold of My Heart”, idealnie wpisującego się w estetykę Las Vegas.

Almond, jako mistrz campu, zawsze wymykał się konwenansom, był doskonałym interpretatorem plastikowego popowego repertuaru, wyraźnie sympatyzującym ze stylistyką Sinatry, czy teatru groteski.

Jego sceniczny wizerunek niezmiennie szedł w parze z wykonywaną muzyką. Ubiór, mimika, gesty zawsze były perfekcyjnie zestawione ze śpiewanym tekstem. W każdej nowej odsłonie Almond wymyka się standardom, używając ich jednocześnie do wykreowania kolejnej estetyki muzycznej. Eksperymentuje wykorzystując kicz z lekkością i finezją. Miesza romantyzm i ironię w niezwykłych proporcjach. Romansuje z detalem. Każdym drobiazgiem i gestem podkreśla swoją orientację seksualną, nie manifestując w sposób ostentacyjny. Zwraca uwagę dbałością o atrakcyjny wygląd, nie unikając przy tym ironii i dystansu.

_DSC2352_filteredAlmond nie pozwolił zaszufladkować się do jednego nurtu muzycznego. Zawsze wypływał na szerokie wody, zgrabnie surfując po falach techno, disco, kameralnej piosenki kabaretowej, jazzu czy orkiestrowego popu.

Właśnie tak różnorodny był zestaw utworów, z którymi przyjechał do Łodzi.

Publiczność początkowo przykuta do krzeseł Wytwórni, po pierwszych dźwiękach ruszyła pod scenę, by wspólnie z artystą przeżywać koncert.

Słuchacze wręczali mu krwisto czerwone róże. Gest ten za każdym razem zdawał się wzruszać wokalistę. Na wielu twarzach pojawiły się łzy. Ja rozpłakałam się podczas dramatycznego wykonania ballady Jacquesa Brella ?If You Go Away?. Dłonie wielbicieli spontanicznie wędrowały w stronę sceny, Marc odruchowo je ściskał, a ochrona (o dziwo) subtelnie wycofała się poza strefę tego intymnego kontaktu, nie przeszkadzając we wzruszającym mariażu przekazu z odbiorem. Koncert był w najwyższym stopniu doskonały i prawdziwie szczery.

Zadziwiająco pięknie zabrzmiały ?Bedsitter? oraz ?Tainted Love? z repertuaru Soft Cell, tym razem bez syntezatorowych _DSC1628_filteredmotywów. W takich interpretacjach można na nowo odkryć finezję kompozycji i siłę ponadczasowości przeboju. ?A Lover’s Spurned?  i ?Waifs and Strays? z albumu Enchanted publiczność odśpiewała razem z gwiazdą. Pan Marek nie mógł pominąć wyjątkowego standardu, jakim jest ?Something’s Gotten Hold of My Heart? oraz mojej ukochanej piosenki z początków jego kariery ? ?Say Hello Wave Goodbye?.  Aktorskie zdolności Almond zaprezentował nie tylko w utworach Brela, ale też ?Nijinsky Heart? z albumu Varieté. Spektakl muzyczny w wykonaniu mistrza ubarwiły premierowe nagrania ?The Dancing Marquis? i ?Burn Bright?, które dopiero ujrzą światło dzienne, bodajże w listopadzie. Dodam, że publiczność miała do czynienia nie tylko z samymi chwytającymi za serce momentami. Marc natchniony energią i reakcją publiczności z zapałem przemierzał scenę, co można by nazwać swoistym tańcem. Ucierpiały przy tym leżące pod jego stopami róże i krzesło, które w pewnym momencie pchnął z teatralnym rozmachem. Bawił fanów zabawnymi tekstami i częstował wszystkich chętnych autografami, składanymi obficie wprost ze sceny, na przyniesionych przez fanów płytach.

MARC ALMOND jest geniuszem, którego talentu w czasach świetności duetu Soft Cell nikt nie umiał należycie ocenić. Stało się to dopiero za sprawą kariery solowej artysty, odważnej i do cna bezkompromisowej. Pomysły Almonda na siebie były czymś na tyle doskonałym, że sięgały niemal absolutu. Obserwując jego karierę, można było dojść do przekonania, że artysta nie wzniesie się już ponad poprzeczkę, którą sam sobie ustawił tak zawrotnie wysoko. Każda zmiana kierunku jego poszukiwań artystycznych trafiała jednak nie tylko w moje muzyczne upodobania, ale także szerokiej rzeszy fanów. Tym razem maestro nie chciał zaszokować swoich wielbicieli czymś, czego mu po prostu nie wypada. Po latach pokazał, że młodzieńcze efekciarstwo, któremu niegdyś hołdował, może najwyżej pomóc w rozpoczęciu kariery. Mistrz nie parodiuje już samego siebie, na połyskujący kombinezon rozpięty do samego pępka nałożył wyrafinowany garnitur. To, co pozostało niezmienne, to jego głos ? instrument, podobny kryształom służącym do kreowania biżuterii, skrzący się stylowo emocjami i odcieniami kolorów, od „tęczowego” odbicia światła, poprzez efekt satin (poczucie „głębi” koloru), na matte (czyli matowym) skończywszy.

Nie ma innego brytyjskiego wokalisty z podobną ?Migdałowi? dykcją, idealnie wyśpiewującego choćby nazwisko Niżyńskiego, rosyjskiego tancerza baletowego. Almond jest jak rewolucyjna maszyna Daniela Swarovskiego, tnąca i szlifująca szkło z absolutną perfekcją.

_DSC2361_filtered

cała galeria z koncertu: http://fotojustisza.blogspot.com/2013/10/marc-almond-26102013-wytwornia-odz.html

tekst i foto: Justyna Szadkowska