Relacja z koncertu Dream Theater – Wrocław, 16.02.2020

Okazji, aby zobaczyć tuzów progresywnego grania, nie mogłem przegapić, tym bardziej, że zespół zawitał do mojego rodzimego Wrocławia.

Dream Theater tym razem wybrał stolicę Dolnego Śląska, w ramach promocji Distance Over Time, czyli nowego wydawnictwa, a sam koncert odbył się w Hali Orbita. W ramach trasy koncertowej, promującej nowy album, kapela zastosowała pomysł już nam znany, który przypadł do gustów wszystkich fanów. W 2017 roku w ramach 25-lecia magicy progresywnego grania odegrali Images and Words w całości. Stało się to przy okazji tournée promującego przeciętny, konceptualny The Astonishing.

Tego dnia byłem obecny w Katowickim spodku i mam bardzo miłe wspomnienia, szczególnie z drugiej części setu. Co ciekawe, tego dnia promowany album miał reprezentantów tylko w postaci dwóch kawałków, co pokazało, że również sam band nie uważa tego wydawnictwa za wiekopomne dzieło. Wprawdzie jestem pewny, że Petrucci pisał ten album z taką właśnie myślą, podobnie jak całą historię liryczną, na której jest oparty. Coś tu jednak mówiąc kolokwialnie – nie zagrało… Zresztą do wspomnianego koncertu w Katowiacach będę się odwoływał, ze względu na analogie pomiędzy ideą całego touru.


Niedzielnego wieczora do Hali Orbity napływały osoby z całej Polski, zagościło także sporo było także obcokrajowców. Zainteresowanie było więc duże, podobnie jak niespadające zainteresowanie kapelą w naszym kraju i wychowane nowe grono fanów – w pewnym momencie koncertu LeBrie zapytał ile osób pamięta koncerty w ramach trasy z 1999 – na kilkaset fanów, można było zobaczyć tylko kilkadziesiąt rąk wystawionych w górę. Wprawdzie w hali można było dostrzec osoby w bardzo różnym wieku, szczególnie miłe było to, jak młode osoby podśpiewywały pod nosem kolejne kawałki czy wyliczało które numery były grane po kolei.

Zastanawiałem się dlaczego na taki koncert wybrano akurat Halę Orbita, ale być może chodziło o dostępność miejsc siedzących. Jednakże tak naprawdę tylko część z nich można było uznać za komfortowe. Jedni ze znajomych narzekali na miejsca znajdujące się równo z miejscami stojących hali, inne zaś usytuowane były na wysokości głośników, przez co nie było za wiele widać. Hala docelowo kierowana jest do zdarzeń sportowych, ale kilka koncertów w tym miejscu byłem świadkiem i wtedy świetnie się sprawdzała. Sam zameldowałem się na płycie, i mimo płynącego przed koncertem narzekania, że od metalowego dachu dźwięk się bardzo odbija, jeżeli chodzi o nagłośnienie, było bardzo dobrze. Wprawdzie poszukiwałem optymalnego stanowiska, gdzie dźwięk będzie najlepszy, to zarówno z przodu przed sceną, jak i przy realizatorce gdzie spędziłem większość koncertu, dźwiękowo było selektywnie i mocno pod względem brzmienia.

Przedsmak nowego albumu, mogliśmy usłyszeć już w poprzednim roku, kiedy mistrzowie instrumentów pod dowództwem ‎Johna Petrucciego, zagrali Warszawie na Prog in Park. Tego dnia niestety nie mogłem pojawić się w naszej Stolicy. Kapela zagrała cztery kawałki z Distance Over Time. Z opowieści wiem, że wypadły co najmniej dobrze, podobnie jak cały występ.

Gdy zgasły światła, scena, dekoracje oraz materiał video wyświetlany na centralnym telebimie za plecami zespołu, wprowadził nas w nastrój nowoczesnych technologii cyfrowych i środowiska bliżej nieokreślonej cybernetycznej przyszłości, zbieżnej z koncepcją całego albumu. Wszystko było świetnie dopasowane, podobnie jak intro. Na pierwszy ogień poszło Untethered Angel i obok Paralyzed wypadły najlepiej z nowej płyty.


We Wrocławiu zespól zaserwował nam pięć nowych kawałków. W kolejności setlisty, choć przerywane dwoma innymi numerami, były to Untethered Angel, Paralyzed, Barstool Warrior, Pale Blue Dot. W pierwszej części Dream Theater zagrał jeszcze, jako drugi numer set listy A Nightmare to Remember – gdzie partie wokalne Portnoy’a śpiewał LaBrie – i niestety jego interpretacja, nie przypadła mi do gustu. Utwór utracił swój mrok, znany z albumowej wersji, choć sam w sobie wypadł na prawdę świetnie i bardzo mocno. Na tyle dobrze, że był jednym z najlepszych momentów pierwszej części. Drugim reprezentantem płyty – innej niż promowana – był In the Presence of Enemies, Part I z Systematic Chaos. Finałem całego koncertu zaś At Wit’s End, łącząc dwie oddzielne części w jedną spójną całość.

Pierwszą część mogę uznać za udaną, ale tylko udaną. Było w porządku, nowe utwory prezentowały się dobrze, ale niestety tylko dobrze. Nie było wielkiego wow, tak jak w przypadku pierwszych koncertów Dreamów na których byłem.

Druga część, to ta, na którą czekali wszyscy fani zespołu. Idąc tropem świetnie odebranych koncertów w ramach Images and Words, zaprezentowanie w całości Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory wg. zespołu było kolejnym ukłonem w stronę fanów. Choć takie zabiegi interpretować można różnie, nawet działaniami pod publikę, gdy nowe dokonania nie robią już tak dużego wrażenia jak stare hity. Kij w mrowisko wkładam celowo, na które każdy fan, musi odpowiedzieć sobie sam, względem swego serca, bądź rozumu. W każdym razie takie wrażenie można było mieć przy groteskowym The Astonishing, ale równoważyła to fenomenalna druga część koncertu z Katowic.

Metropolis Pt. 2: Scenes from a Memory to pozycja obowiązkowa w dyskografii, jeden z najlepszych albumów Dreamów, dla mnie zaś osobiście album wyjątkowy, z którym rozpocząłem przygodę z zespołem. Świetny koncept album z głęboką historią, fenomenalną warstwą muzyczną, świetnymi riffami i solówkami. Dzieło kompletne, przemyślane od początku do końca. Moje oczekiwania były więc ogromne. Czy zostały spełnione? Niestety nie do końca.

Muzycznie było wyjątkowo. Świetnie odegrane utwory, fenomenaly Overture 1928, mocny Home, mega klimatyczny Through Her Eyes, przepełniony fantastyczną solówką Rudessa The Dance of Eternity. Czegoś zaś jednak brakowało. Może energii, może nieco pasji. Może tego natchnienia, boskiej proporcji, mocy czy swego rodzaju emocji, która sprawia, że jeden koncert jest wyjątkowy, drugi bardzo dobry.

Wrocławski koncert był udany i co najmniej dobry. Można się przyczepić do głosu LeBrie, który nie wyciąga tak jak kiedyś, ale czasu przecież nie cofniemy. Można zatrzymać się przy aspektach technicznych, takich jak kreskówkowe slajdy przy odgrywaniu Metropolis, które mówiąc oględnie nie były plusem dodatnim, ale to także nie jest istotne. Czegoś niestety zabrakło.

I tak w 2017 roku Katowicach, druga część w postaci wykonania Images w całości, a następnie A Change of Seasons na bisy rekompensowała całą pierwszą część i zapewniała moc wrażeń i emocji, pomimo że z tyłu głowy miało się nowy album, bądź też praktycznie jego brak podczas koncertu. Teraz zaś, z racji iż Distance Over Time jako album jest zwrotem w kierunku mocniejszego, konkretnego grania, co wszystkich ucieszyło, pierwsza część była już nie słaba a nawet dobra. Druga niestety rozczarowała, ponieważ była tylko dobra i przyznam się, że spodziewałem się, że będzie ciut lepiej.

Mam wrażenie, że koncert został po prostu – odegrany. Uważam także, że potencjał jednego z najlepszych albumów w dyskografii, nie został w pełni wykorzystany.

Teskt i zdjęcia: Patryk Sochan