Teatr Snów w Katowicach
Można ich kochać albo nienawidzić. Doceniać warsztat techniczny albo wyśmiewać, traktując jak relikt minionych już czasów rocka progresywnego, gdy pojedyncze utwory potrafiły być dłuższe od całych punkowych albumów. Jakkolwiek by zaklinać rzeczywistość, Dream Theater to i tak największa dzisiaj nazwa w świecie rockowej ekwilibrystyki. Nie dość, że wydali niedawno najlepszą płytę od niemal dekady, to jeszcze postanowili umilić nam czas występem w katowickim Spodku.
Po kilku latach od zawirowań, w wyniku których z grupy odszedł jej założyciel Mike Portnoy (zastąpił go równie rewelacyjny bębniarz Mike Mangini) i przeciętnych, nikomu niepotrzebnych albumach, grupa wydaje się wychodzić na prostą. Wrócili nawet do dawnej formuły koncertów ? trzygodzinnych spektakli. Przy bogatej dyskografii zespołu jest to dobrym posunięciem.
Koncert rozpoczął się punktualnie o dwudziestej. Najpierw intro, znane z ostatniej płyty „False Awakening Suite”, któremu towarzyszyła animacja bazująca na motywach graficznych z kolejnych płyt zespołu (podobny pomysł wykorzystali Rush podczas trasy jubileuszowej w 2004 roku). W końcu kurtyna zasłaniające scenę opadła i wystartowali… Na początek „The Enemy Inside”. Uwagę przykuwa doskonałe brzmienie, każdy niuans czy solówka były dobrze słyszalne. To wcale nie jest standardem. W tle wyświetlane są jakieś filmy i animacje, ale chyba mało kto zwracał na nie uwagę, gdy słyszeliśmy zespół w tak doskonałej formie. W pierwszej części koncertu atakują głównie nowym materiałem. Wyróżnia się przebojowy „The Looking Glass”, brzmiący nawet bardziej niż zapożyczenie ze wspomnianego już Rush. Cóż, Dream Theater zawsze wskazywali Kanadyjczyków jako jedną z głównych inspiracji. Nic dziwnego, że nagrali w końcu utwór, który tak jasno do tych inspiracji się odwołuje. I jest tak dobry, że powinien wejść na stałe do repertuaru koncertowego! Usłyszeliśmy jeszcze „Along for a Ride”, „On the Backs of Angels”, „Shattered Fortress”, „Breaking All Illusions” czy instrumentalny „Enigma Machine”, z porywającym popisem perkusyjnym. Oczywiście popisów klawiszowych i gitarowych było dużo więcej. Wycieczką w przeszłość było wspaniałe „Trial of Tears”, z niedocenianej płyty „Falling Into Infinity”. Zespół zachwycał, zwłaszcza John Petrucci, czarując swoimi solówkami. Kiedy nastąpiła piętnastominutowa przerwa w koncercie, nikt chyba nie miał wątpliwości, że wybór koncertu był doskonałym pomysłem na spędzenie wieczoru.
Jeśli część pierwsza była rewelacyjna, doprawdy brakuje słów, by opisać emocje towarzyszące w dalszym ciągu występu. Zespół skupił się na materiale z płyty Awake (usłyszeliśmy całą jej drugą połowę, od „The Mirror”) oraz wybór kawałków ze „Scenes From a Memory”. Wywołało to prawdziwy szał emocji na scenie i pod nią. Wykonania starszego materiału zachwycały. Obnażyły przy tym słabe strony nowych kompozycji Dream Theater, zaprezentowanych w pierwszej części sztuki. Utwory takie jak „The Mirror”, „Lie, „Scarred” czy „Lifting Shadows Off a Dream” zbudowane są na znakomitych motywach przewodnich, zachowując zdrową równowagę pomiędzy przebojowością, nastrojem a wirtuozerią. Słucha się ich świetnie. Kompozycje z ostatnich płyt zespołu sprawiają momentami wrażenie pretekstowych, jakby powstały wyłącznie po to, by uzasadnić obłędne popisy techniczne muzyków. Jakby orgie na gryfie i klawiaturze miały zastąpić dobre pomysły. Posłuchajcie sami, czy wśród nowszych kompozycji znajdziecie tak porywające melodie jak na przykład w „Strange Deja Vu” czy tajemnicę zaklętą w „Space-Dye Vest”? Druga część koncertu w prosty sposób uwypukliła te różnice.
Mimo, że ostatni album zespołu wydaje się krokiem w odpowiednią stronę (mniej ciężaru, więcej emocji), to życzyłbym sobie, aby muzycy spróbowali poszukać w sobie tych inspiracji, które legły u źródła wspomnianych wcześniej płyt. Na żywo Dream Theater na szczęście nadal potrafią zachwycić ? koncert minął zadziwiająco szybko, a trwał przecież niemal trzy godziny. Z przyjemnością czekam na następny raz.
Za niedługo ZDJĘCIA z koncertu!
tekst: Igor Waniurski
wideo: YouTube