Marillion – Sounds That Can’t Be Made

 Chyba każdy fan szeroko pojętej progresji niecierpliwie wyczekiwał premiery nowego albumu Marillion. Niezwykle płodni Brytyjczycy  od jakiegoś czasu wychwalali owoce swojej siedemnastej już wizyty w studio. Kilka utworów umieszczonych w Internecie przed premierą było niezłą zapowiedzią tego, co będziemy mogli usłyszeć (mimo ostatniej, spadkowej tendencji). Jak więc prezentuje się całość?

Nie oczekiwałem od zespołu rewelacji. Ostatnia, wg mnie, warta uwagi płyta Marillion to ?Marbles?. Udanie połączono koncept z muzyką i tekstami, tworząc ciekawie opisaną historię. Kolejne dzieła nie były złe, jednak na tle wcześniejszych albumów wypadają blado.

Nowy krążek to wciąż ten sam styl grupy- spokojna, wysublimowana i niezwykle lekka muzyka, potrafiąca zahipnotyzować słuchacza swoim ciepłem i pięknymi tekstami. Atmosferę buduje tu głównie wokal i gitara, przy czym nasze uszy skoncentrowane są przede wszystkim na śpiewie Hogarth?a. Dużą rolę na płycie odegrały również klawisze i bas. Niektóre numery skomponowane są z myślą o tych instrumentach, oczywiście przy udziale wokalu. Perkusja wciąż jest tłem, a bębniarz ma nieco mniej pracy od reszty kapeli. Świadczy to o lekkości płyty, niewiele jest momentów, gdzie zespół pokazuje pazur (poza paroma wyjątkami).

Lwia część płyty skomponowana jest lepiej niż dobrze, jednak słuchając krążka mam wrażenie, że zespół do końca nie wiedział, jak niektóre pomysły wykorzystać. Wiele fragmentów gryzie się ze sobą, po mocniejszym riffie  następuje cisza, następnie wokal wprowadza nas do spokojniejszego motywu. Takie i podobne momenty pojawiają się zdecydowanie za często, przez co muzyka staje się przewidywalna. Szczególnie nie spodobał mi się utwór tytułowy, który jest zwyczajnie nudny. Przez około 8 minut słyszymy powtarzający się motyw grany na klawiszach. Wokal wspiera chórek, który nawet i po wielu przesłuchaniach, jest dla mnie nie do zniesienia.

 Na płycie znalazły się aż trzy, średniej długości suity, z których najlepiej wypada ?Montreal?. ?Gaza?, która otwiera i ?The sky above the rain?, która zamyka album mają świetne momenty, ale jako całość brzmią przeciętnie. Osobiście uważam, że utwory powinny być ułożone w innej kolejności.

Tak naprawdę jedynym, poważnym minusem wydawnictwa są owe ?dłużyzny?. Zespół zwyczajnie mógł poświęcić więcej czasu komponowaniu lub wyciąć niektóre fragmenty. Marillion znów nie zaskoczył, jednak płyty słucha się dość dobrze. I mimo wszystkich wad warto dać tej płycie szansę. Zwłaszcza, że zbliża się złota, depresyjna jesień, a płyta jak ulał pasuje klimatem do deszczowej pogody za oknem.

Krystian Łuczyński