Katatonia – Dead End Kings

Katatonia zdążyła już przyzwyczaić nas do systematyczności wydawania nowych albumów. Muzycy serwują płytę co 2-3 lata i nie zdarza im się odbiegać od przyjętej przez nich normy.  Mimo tego fani kapeli na ?Dead end kings? czekali z wypiekami na twarzy.

 Przyznam, że nie jestem wielkim fanem kapeli. Spośród dziewięciu krążków (łącznie z tym) słyszałem  pięć- dwa pierwsze i trzy ostatnie. Uwielbiam  ?Dance of?? i ?Brave Murder Day?, głównie ze względu na pomysł, aranżacje utworów oraz klimat- agresywny, smutny i przede wszystkim cholernie dołujący. Z kolei płyty wydane w tym wieku to zwrot zespołu o 180 stopni. ?The great cold distance? i ?Night is the New Day? prezentują zupełnie inne oblicze kapeli. Gra muzyków, jak i teksty, wciąż są wprost przesiąknięte emocjami, jednak instrumentalnie odbiegają od początku swojej działalności. Gitarzyści zdecydowanie częściej, niż na poprzednich wydawnictwach, korzystają z czystego kanału swoich wioseł, a przester włączany jest głównie na refren lub przejścia.

A jak wypada nowe wydawnictwo? Przyznaję z bólem, że po paru dniach zapoznawania się z płytą najbardziej spodobała mi się?  jej okładka. Mroczny, czarno-biały obraz, przedstawiający szkielet ptaka na tle leśnego pejzażu, powinien idealnie komponować się z muzyką zespołu. Niestety, tak jednak nie jest?

Słuchając płyty po raz kolejny, odniosłem wrażenie, że wiele patentów, pomysłów wykorzystano już wcześniej. Riffy brzmią bliźniaczo podobnie, tak samo jak budowa utworów. Jeśli początek płyty zaczyna się naprawdę dobrze, tak im dalej, tym gorzej. Zawsze po przesłuchaniu każdego krążka zapamiętuje się kilka  fragmentów, zagrywek, a jeden lub dwa utwory wydają się być lepsze na tle reszty. Po dłuższym obcowaniu z albumem mogę wskazać tylko trzeci kawałek- ?Hypnone?.  Oczywiście pewne momenty faktycznie się wyróżniają, jednak minusem jest ich śladowa ilość.  Brzmienie gitar i reszty instrumentów również niewiele różni się od poprzednich wydawnictw.  Przesterowane wiosła są bardzo ?gęste?, często na pierwszy plan wraz z perkusją wysuwa się bas. Wokal to od zawsze jeden z największych plusów zespołu, tak jest i tym razem. Nie można zarzucić zespołowi kiepkich tekstów i śpiewu na płycie. To dwa ogromne atuty wydawnictwa.

Nie spodziewałem się powtórki od Katatonii. Mam wrażenie, że gdyby z tego krążka i ?The great cold distance? utworzyć dwupłytowe wydanie- opinia byłaby zdecydowanie inna. W takim jednak wypadku odradzam zakupu ?Dead end kings? i polecam, niezaznajomionym z twórczością kapeli, zapoznanie się z ich wcześniejszymi dokonaniami.

Krystian Łuczyński